Kiedy na horyzoncie pojawia się kryzys, każdy semiotyk wstrzymuje oddech i wytęża wzrok. W trakcie kryzysów z łatwością zauważamy wszystko to, co na co dzień jest rozmyte w tak zwanej „normalności”.
Normalnością może być więc podróżowanie transportem miejskim, nie noszenie maseczki ochronnej czy zaopatrzone sklepy. W obliczu kryzysu nasze przyzwyczajenia oraz plany ulegają zmianie, zaś uwierające ograniczenia (np. rezygnacja z zagranicznego wyjazdu bądź unikanie zgromadzeń) pomagają nam zrozumieć, jakie zachowania i rytuały były dotychczas „normalne” i oczywiste. Kryzysu nie sposób ignorować. Bez względu na to czy naszym źródłem informacji jest wieczorne wydanie wiadomości czy internetowe memy, wszyscy usłyszeliśmy już o koronawirusie.
Szybki przegląd portali informacyjnych dostarcza niepokojących obrazów, które prędko stały się znakami nadchodzącego kryzysu. Zwykle odkryte twarze zostają przykryte ochronnymi maseczkami, zupełnie odwrotnie niż sklepowe półki. Dotychczas niewidoczne, a właściwie skrzętnie przykryte urodzajem i mnogością produktów, nagle odsłaniają się w całej okazałości.
Każdy kryzys operuje swoim językiem znaków, generuje nowe teksty kultury (np. memy) oraz praktyki. O kryzysie klimatycznym pewien czas temu mówiliśmy sięgając po obrazy topniejącego śniegu oraz tracącego sierść niedźwiedzia polarnego. Dziś te same obrazy współistnieją wraz z wizerunkiem protestującej Grety, która właściwie zaczęła funkcjonować w kulturze jako odrębny znak. Powróćmy jednak do najbardziej „aktualnego” obecnie kryzysu: za pomocą jakich obrazów i znaków mówimy o koronawirusie? Czy koronawirus może nas nauczyć czegoś o nas samych?
Spłaszczyć krzywą i oswoić pandemię
Maski ochronne i świecące pustkami półki sklepowe błyskawicznie zadziałały w naszej zbiorowej świadomości jako znaki groźnego koronawirusa. Nie mniej istotna była historia pierwszego potencjalnego zakażenia: czy chodziło o wycieczkę do północnych Włoch? Pobyt był służbowy a może rekreacyjny? Czy wyczekiwany przez dziennikarzy pierwszy przypadek koronawirusa w Polsce był skutkiem lekkomyślnego wyjazdu na narty a może przymusowej delegacji?
O trwającej pandemii dyskutujemy codziennie i bez przerwy, właściwie wszystkie sfery naszego codziennego życia zostały opanowane przez Covid-19. Wraz z dynamicznym, a może raczej dramatycznym, rozwojem sytuacji, zmieniają się również strategie językowe, z których korzystamy opisując nową rzeczywistość.
Zaledwie kilka tygodni temu, gdy wirus okazał się śmiertelny dla kilkunastu mieszkańców Lombardii, włoski dziennikarz Enrico Mentana pod koniec wieczornego pasma informacyjnego wymienił wszystkie ofiary z imienia i nazwiska. Również w polskich mediach śmierć pierwszej pacjentki nie była jedynie „suchym” komunikatem. Wszyscy zadawali sobie pytania o wiek oraz stan zdrowia kobiety. Być może próbując „odnieść” się do tego konkretnego przypadku i… ocenić na jego tle swoje potencjalne szanse.
Od kilku dni włoskie pasmo informacyjne rozpoczyna się tabelą z aktualnymi danymi dotyczącymi ofiar, zarażonych osób oraz szczęśliwców, którym udało się pokonać chorobę. Nie sposób zastanawiać się kim były ani jak zachorowały. Obecnie włoskie media sięgają raczej po znacznie mniej „sentymentalne” historie oraz język, który mogłabym określić mianem „języka giełdowego”. Mówi się więc o tendencjach, skokach, spadkach oraz wzrostach, zaś dziennikarze posługują się wykresami oraz obliczeniami.
Ilu z nas wcześniej słyszało tak wiele o wzroście wykładniczym? (Gazeta.pl)
Wraz ze zwiększającą się liczbą zarażonych oraz zgonów, osobiste historie zdają się mniej znaczące niż wykresy. Nie porównujemy już własnego zdrowia i wieku do historii pacjenta nr 1 bądź pacjenta nr 10, zaś staramy się umiejscowić siebie oraz swoich najbliższych w statystycznie określonej grupie ryzyka. To właśnie liczby i wykresy będą znakami skuteczności działań polityków i służb: „(…) to o co aktualnie walczymy, to „spłaszczenie krzywej”. Chodzi o krzywą epidemiczną pokazującą relację potwierdzonych przypadków chorych do czasu, który minął od pierwszego zakażenia.” (oko.press) W obliczu wymykającego się spod kontroli kryzysu, to liczby i wykresy niosą ze sobą spokój i poczucie sprawczości. Walczymy więc o „spłaszczenie krzywej” i spowolnienie wzrostu zachorowań, być może ten giełdowo-gospodarczy język pozwoli nam łatwiej oswoić się z pandemią?
Smutny zmierzch Silver Economy
Być może temat silver economy („rynek seniorów”) wciąż nie do końca przystaje do polskich realiów. W słonecznej Italii sprawy mają się jednak zupełnie inaczej i nikogo nie dziwi to, że właśnie seniorzy cieszą się największą siłą nabywczą. Należy zachować jednak pewną ostrożność nazywając kogoś „dojrzałym” – wielu czterdziestoletnich Włochów wciąż określa się mianem ragazzo (tj. chłopaków). W 2018 roku odbył się w Rzymie Narodowy Kongres Geriatrii, podczas którego stwierdzono, że starość dotyka Włochów dopiero po 75 roku życia, zaś 65-latkowie są obecnie zbyt sprawni i samodzielni by określać ich mianem osób „starszych” (La Repubblica). Dlaczego zatem możemy mówić o smutnym zmierzchu rynku seniorów? I co ma z tym wspólnego Covid-19?
Covid-19 potrzebował zaledwie kilku tygodni, aby namieszać we włoskiej silver economy. Wielu dziennikarzy oraz opiniotwórców starało się studzić powszechny lęk przed wirusem zapewniając, że Covid-19 jest niebezpieczny jedynie dla „starszych” oraz schorowanych ludzi. Tak sformułowane pocieszenie musiało być skierowane do młodszych i zdrowych odbiorców, zaś jego autorzy zdawali się zupełnie wykluczać potencjalne „ofiary” wirusa tj. starszych oraz schorowanych z grona swoich odbiorców. Wraz z upływem dni, uspokojeni przez media młodzi ludzie z większą lub mniejszą beztroską kontynuowali swoje dotychczasowe życie, nieco zakłócone jedynie wieczornym wydaniem wiadomości, w którym dziennikarze informowali o kolejnych 10, 50, 200 starszych ofiarach wirusa.
Kiedy mówimy o silver economy, myślimy o produktach i usługach uwzględniających potrzeby dojrzałych konsumentów. W kontekście włoskim, rynek seniora jest czymś zupełnie oczywistym: społeczeństwo bardzo szybko się starzeje, zaś starsi od dawna cieszą się większą siłą nabywczą niż młodzi. Niestety, w obliczu epidemii niezależne od zasobności i siły nabywczej to właśnie „starsi ludzie” prędko jednak stali się pewnego rodzaju znakiem pocieszenia dla tych młodszych i racjonalizujących lęk przed wirusem. I choć starsi wciąż są otoczeni troską i szacunkiem, to w czasach zarazy kultura bezlitośnie przypomniała wszystkim o tym, że kategoria zdrowia jest mocno sprzężona z kategorią młodości.
Show must go on, czyli kupujmy na pocieszenie
Mieszkam w północnych Włoszech, dość opustoszałych od kiedy wszystkie sklepy niesprzedające artykułów pierwszej potrzeby zostały zamknięte. Nie należy wychodzić z domu ani utrzymywać bliższych (…niż 1 metr) kontaktów, nawet w razie przypadkowych spotkań podczas wciąż dozwolonych zakupów spożywczych. To oznacza, że większość codziennych rytuałów, w które wpisany jest kontakt z drugim człowiekiem, musi być zawieszona przez najbliższych kilka bądź kilkanaście tygodni. W towarzystwie reszty domowników bądź w zupełnej samotności – musimy zostawać w domu.
W ostatnich dniach otrzymałam jednak niesamowitą ilość newsletterów – właściwie od wszystkich marek, które w przeszłości oferowały mi atrakcyjne zniżki i podstępem zdobywały moje dane osobowe. Marki postanowiły z troską przypomnieć mi oraz innym konsumentom, że choć ich sklepy są obecnie zamknięte (zgodnie z obowiązującym we Włoszech dekretem), to właśnie teraz oferują darmowe dostawy bądź bardzo atrakcyjne zniżki by zaproponować odrobinę pokrzepienia w tym trudnym momencie. Oznacza to, że kurierzy i magazyny będą pracować jak gdyby nigdy nic oraz sprawnie dostarczać konsumentom wyczekiwane zakupy a wraz z nimi… pozory normalności. Wprawdzie „zostając w domu”, wcale nie przestajemy konsumować. Być może dzięki temu boimy się mniej?
Ech kobiety… najważniejsze, że dalej można robić zakupki.
🙂
PolubieniePolubienie