Polityka i komunikacja

Semiotyczny alarm smogowy

o wielu problemach związanych z ochroną środowiska rozmawia się nam bardzo trudno, o ile w ogóle o nich mówimy. dzieje się tak również dlatego, że wiele z tych problemów w zbiorowej świadomości istnieje jedynie na poziomie „teoretycznym” i nie ma bezpośredniego wpływu na naszą codzienność. co innego nasz polski smog – jest widzialny i wyczuwalny, czai się tuż za rogiem i podobno skraca nam życie. Zdążył już zdobyć spore uznanie w międzynarodowych rankingach i został całkiem popularnym hashtagiem (#smog). smog został ujawniony!

SŁOWA MAJĄ ZNACZENIE…

Włoski semiotyk Paolo Fabbri w jednym z wywiadów przytoczył ciekawy przykład tego, jak język wpływa na rzeczywistość. Powołał się wówczas na słowa niemieckiego socjologa Ulricka Becka zwracającego uwagę na problem zanieczyszczenia powietrza w Indonezji. Ów „zanieczyszczenie” należało jakoś nazwać, zaś eksperci byli niezdecydowani pomiędzy słowem fog a słowem haze. Jeśli ostateczny wybór padłby na słowo fog (mgła), wówczas stałoby się oczywiste, że mamy do czynienia z poważniejszym i kosztowniejszym problemem. Jeśli natomiast ten sam fenomen nazwalibyśmy słowem haze (mgiełka), wówczas będzie się wydawał znacznie mniej poważny oraz prawdopodobnie będzie miał większe szanse, aby zostać zlekceważony…

Kategorie semantyczne, które wykorzystujemy w „opowiadaniu” o smogu i „tłumaczeniu” jego przyczyn nie są przypadkowe. Smog będzie nabierał zupełnie innego znaczenia, w zależności od tego czy będziemy mówić o nim jako o „zagrożeniu” czy nazwiemy go „problemem”. Problemy można przecież rozwiązywać, zaś przed zagrożeniami w pierwszej kolejności należy się chronić. I właściwie należałoby się  nad doborem tych słów zastanawiać, ponieważ to one będą kształtowały nasze postawy i możliwe reakcje. I choć raczej nikt nie odważy się przemianować polskiego smogu mianem mgiełki, to warto zastanowić się, które słowa mogą zaprowadzić nas w smogowy ślepy zaułek.

Im więcej mówimy o smogu, tym bardziej staje się on „ujawniony”tej zimy smog na dobre wszedł do mainstreamu. Robimy mu mniej i bardziej artystyczne zdjęcia i szeroko komentujemy stan powietrza udostępniając w mediach społecznościowych screeny aplikacji monitorujących zanieczyszczenia i pyły. To świetnie! Smog stał się jednym z tych bezpiecznych i popularnych tematów, dzięki którym nie jesteśmy zmuszeni rozmawiać wyłącznie o pogodzie. A przyglądając się strategiom językowym, którymi posługujemy się mówiąc o smogu, możemy lepiej zrozumieć komu przypisujemy za niego odpowiedzialność oraz od kogo oczekujemy konkretnych działań.

luksusowe czyste powietrze, czyli strategia nr 1: „bo jesteśmy biedni” 

Jedną z medialnych narracji dotyczących źródła problemu ze smogiem jest opowieść dotycząca polskiej biedy. „Szef resortu środowiska powiedział w Sejmie, że za problem smogu w Polsce odpowiada m.in. zła jakość węgla, jakim pali się w domowych piecach. To prawda. Tłumaczył też, że jest to związane z zamożnością ludzi, których nie stać na kupno lepszego węgla.” (Newsweek)

Podział na biednych, których nie stać na palenie dobrym węglem i bogatych, którzy mogą sobie pozwolić na ogrzewanie o mniejszej emisji zanieczyszczeń sprawia, że odpowiedzialność za stan środowiska przypisywana jest jedynie pierwszej z dwóch kategorii. W tej narracji winą za smog obciążone również te osoby, którzy decydują się na zakup starego samochodu: „Niestety, 2016 r. był rekordowy zarówno pod względem liczby, jak i wieku sprowadzonych z zagranicy samochodów – przybyło ich ponad milion, blisko 600 tys. miało ponad 10 lat! Trudno ocenić, w jakim stopniu zagraniczni właściciele złomu na czterech kółkach, wypychając go Polakom, są beneficjentami polskiego rządowego programu 500+.” (Polityka) Jak sugerują autorzy artykułu Polityki, pośrednią przyczyną pogorszenia się polskiego powietrza mogą być beneficjenci rządowego programu 500+, którzy, „trudno ocenić, w jakim stopniu„, wydają pieniądze na stare, zagraniczne samochody.

Sprzężenie ekologicznej świadomości i zamożności nie jest niczym nowym, przeciwnie, wiele uznanych i rozpoznawalnych marek stara się tłumaczyć swoją politykę cenową właśnie ekologicznymi „wyborami” jakich dokonuje w procesie produkcji lub dystrybucji oferowanych dóbr. Również selektywne marki starają się wpisać w obszar „ekologicznej świadomości” angażując się w projekty związane z ochroną środowiska. Mało co działa bowiem tak przekonująco na wyobraźnię zamożnych miłośniczek ekologicznego stylu życia, jak na przykład izotermiczne i całkowicie biodegradowalne, powstające ze skrobi ziemniaczanej i papieru opakowanie szampana Veuve Clicquot. Na tych samych emocjach bazuje zaangażowanie producenta kosmetyków Guerlain w projekty ochrony pszczół – owadów kluczowych w utrzymaniu równowagi naszego ekosystemu. (Forbes)

dzien-dobry-tvn

Moda na organiczne kosmetyki, slow food i zdrowy tryb życia już od kilku lat są tematami szeroko komentowanymi w popularnych programach śniadaniowych, jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że „zdrowe i ekologiczne życie” nie jest już alternatywnym modelem konsumpcji, a raczej jedynym, poprawnym i właściwym stylem życia, do którego należy aspirować. Jednocześnie wraz z nadaniem mu etykietki „premium”, ten styl życia został w kulturze popularnej łączony już nie tylko z edukacją i świadomością, ale przede wszystkim z zasobnością.

Gdy mówimy o ekologii, w tym również o smogu odwołując się do kategorii „biedy” i „zamożności” utrudniamy budowanie poczucia społecznej współodpowiedzialności.  Mówienie o ekologicznej świadomości i zdrowym życiu w kategoriach „inwestycji” sprawia, że stosunkowo szeroka grupa ludzi poczuje, że jest to wybór poza ich finansowym zasięgiem. Tego typu podziały w żaden sposób nie przybliżą nas do rozwiązania problemu smogu: „zamożni i świadomi” mogą przecież poczuć się bezradni wobec tego, że to przecież „beneficjenci 500+ będą kupowali stare samochody za zachodnią granicą”, zaś biedniejsza część społeczeństwa może poczuć jednakową bezradność wobec tego, że „nie stać ich na kupno lepszego węgla i nowszego samochodu”. 

smog upolityczniony, czyli strategia nr 2: „to oni, to ich wina!”

„Nie ma w tej chwili żadnego powodu do paniki. Nie sądzę, żeby bicie na alarm byłoby tutaj odpowiednią reakcją. Lubimy mówić o zagrożeniach troszkę bardziej teoretycznych, w sytuacji, kiedy styl życia, jaki przyjmujemy, jest wielokrotnie bardziej szkodliwy – powiedział w rozmowie z TOK FM minister zdrowia Konstanty Radziwiłł, komentując problem smogu w Polsce.” (Newsweek) Te słowa ministra zdrowia wywołały prawdziwe oburzenie, ponieważ smog w zbiorowej świadomości Polaków już od dawna nie jest zagrożeniem teoretycznym. Tej zimy smog został „ujawniony” nie tylko w Krakowie, ale w większości polskich miast, zarówno tych bardziej jak i mniej uprzemysłowionych.

Realność problemu nie jest więc już właściwie nawet tematem smogowej dyskusji – o tym, że smog istnieje przekonują nas dni darmowej komunikacji miejskiej, stacje pomiarowe, mniej lub bardziej designerskie maski przeciw-smogowe widywane u innych przechodniów i nasze własne smartfony wyposażone w odpowiednie aplikacje. Z związku z tym urodzajem znaków świadczących o realności i skali problemu smogu, słowa ministra zdrowia, które przenosiły temat smogu w obszar zagadnień naukowych, odległych i teoretycznych (ten sam, w którym na dobre utknął temat globalnego ocieplenia), wywołały zbiorowe oburzenie oraz, niestety, upolityczniły temat smogu. Jednak to, czy aktualna ekipa polityczna poświęca tematowi smogi więcej czy mniej uwagi od swoich poprzedników, nie ma właściwie żadnego znaczenia – przeciwnie, zbytnie upolitycznienie „smogowej debaty” może jej właściwie tylko zaszkodzić.  Cóż, chyba nikt nie chciałby, żeby wypowiadanie się na temat czystości powietrza stało się tożsame z wygłaszaniem manifestacji poparcia dla rządzących bądź opozycji. A może jednak komuś na tym zależy?

WIĘCEJ NIŻ TYSIĄC SŁÓW, czyli strategia nr 3: „nie uwierzysz, że…”

Szybki przegląd galerii Instagrama pozwala przekonać się, że #smog może być całkiem fotogeniczny. Trochę gorzej wypada na poniższym video, które prędko stało się hitem internetu:”(…) sieć udostępnia paranaukowe eksperymenty, które za pomocą odkurzacza i wacika starają się okiełznać bezforemne zanieczyszczenie, w sposób dobitny ukazując jego materialność na białej, bawełnianej powierzchni. Czarna plama na białej powierzchni niczym swędzący wykwit na skórze nie daje zapomnieć o chorobie toczącej ciało od wewnątrz.” (Krytyka Polityczna)

Eksperyment fizyka Tomasza Rożka był szeroko komentowany w mediach, jako „ujawniający brudną prawdę o smogu”. Eksperyment jest tak prosty, że każdy może wykonać go samodzielnie. Mimo to, jego efekt w bardzo obrazowy sposób pokazuje, czym tak naprawdę oddychamy. Rożek po prostu wziął odkrzacz i… wciągnął powietrze. To o wiele więcej niż suche komunikaty o zanieczyszczeniu powietrza, które przestały robić na kimkolwiek wrażenie(Natemat.pl)

Autor eksperymentu powiedział, że suche komunikaty o zanieczyszczeniu powietrza nie robią już na nikim wrażenia. Zapewne właśnie dlatego eksperyment Tomasza Rożka stał się viralem. Jednak polemizowałabym w kwestii „robienia wrażenia” – w końcu coś musi sprawiać, że ochoczo dzielimy się informacjami dotyczącymi przekroczonych norm smogowych. Trochę nas oburzają, trochę się ich boimy…jednak nie można im odmówić efektu „wow, nie uwierzysz!”. Jeśli coś robi na nas wrażenie, to będziemy chcieli podzielić się tym z innymi – dzięki temu Facebook skutecznie wyznacza nam pory roku – w miesiącach letnich tablice użytkowników wypełniają się rekordowo długimi spacerami i biegami zarejestrowanymi w aplikacji Endomondo, zaś zima to czas, w którym tablice znajomych przemieniają się w galerie screenów aplikacji monitorujących zanieczyszczenie. Normy przekroczone o 200% albo o 2000%, kto da więcej?

smogowe stosunki międzynarodowe, czyli strategia NR 4: „gorsi od chin!”

O pekińskim smogu głośno jest nie od dziś, jednak jeszcze nie tak dawno był on opisywany na łamach prasy jako iście post-apokaliptyczny i bardzo nam odległy.  Dla przypomnienia, to było wtedy, gdy z pewną dozą czułości spoglądaliśmy na Azjatów w maseczkach. W naszej zbiorowej wyobraźni Chiny są tym dalekim krajem, w którym można wyprodukować właściwie wszystko, zaś ceną sukcesu fabryk Państwa Środka jest właśnie smog. Coś za coś, chciałoby się rzec.

Gdy media doniosły o tym, że w niektórych dniach tegorocznej zimy polskie powietrze „było bardziej skażone niż w Pekinie” (Newsweek) coś się zmieniło. Po pierwsze, Chiny stały się nam zdecydowanie bliższe, a maseczki anty-smogowe coraz mniej śmieszne. Po drugie, zestawienie Polski z Chinami okazało się prawdopodobnie najskuteczniejszą strategią ukazującą skalę zanieczyszczenia polskiego powietrza.

no i co z tym smogiem?

Smog został ujawniony i nikt nie przystaje na to, żeby nazywać go problemem teoretycznym – w końcu sami potrafimy już mierzyć poziom zanieczyszczenia, a media zachęcają nas do domowych (i przerażających) eksperymentów. Uwierzyliśmy, że smog istnieje i już wiemy jak to jest oddychać pełną piersią w Pekinie (i to bez ruszania się z domu!). Jednak nawet krótki i powierzchowny przegląd prasy odkrywa brudną prawdę o smogowej debacie (niczym wspomniany eksperyment z odkurzaczem!)

Może i smog został ujawniony i wszedł do mainstreamu, jednak nie przestaje nas oburzać i przerażać, niczym soczysty skandal z pierwszych stron gazet. To wciąż gorący i pilny temat, traktowany trochę w kategoriach „newsa”, choć jego temperatura będzie zapewne odwrotnie proporcjonalna do temperatur panujących za oknem (oby do wiosny!). Bo choć polski smog został ujawniony, to wciąż nie wiemy…co i kto powinien z nim zrobić. 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: