Czy Marie Kondo zawdzięcza swoją popularność zbiorowej miłości do uprzątniętych szuflad i zrolowanych podkoszulków? Być może! Jednak ta opowieść o nawróconych zbieraczach jest również nośnikiem kilku ciekawych napięć kulturowych, które pomagają nam zrozumieć niektóre ze współczesnych lęków i pragnień współczesnych konsumentów, zarówno bałaganiarzy jak i minimalistów.
Czy sprzątanie wypada lubić?
Po pierwsze, sprzątanie i utrzymywanie porządku – pozornie powszechne czynność mają w kulturze całkiem skomplikowany status. Z jednej strony możemy pośpiesznie stwierdzić, że „porządek” jest dobry, zaś bałagan zły. Przecież nie mamy wątpliwości, że żyjemy w kulturze pozytywnie oceniającej czystość i porządek. A jednak…
Chaos bywa twórczy, bałagan artystyczny. Na równi z pozytywnym wartościowaniem porządku i ładu, w kulturze współwystępuje więc pozytywne wartościowane bałaganu: czy ktoś z Was słyszał kiedykolwiek o sympatycznych i wyluzowanych pedantach? W końcu, czy wielkie umysły (wszyscy chcielibyśmy nimi być!) powinny tracić czas na sprzątanie? Czy sprzątanie nie jest aby marnowaniem czasu? Poszukiwanie odpowiedzi powinniśmy rozpocząć od włączenia telewizji…
Popkultura w zaskakującym tempie tworzy kompetentnych ekspertów. Jeśli mamy wątpliwości czy dany temat jest kulturowo istotny i nośny, powinniśmy się zastanowić czy popkultura obsadziła już etat medialnego znawcy tegoż tematu. Medialny autorytet będzie określał to, co „właściwe” i poprawne oraz wzmacniał pewne wzorce. Wielokrotnie powtarzane będą przenikać do naszych domów oraz języka, jak np. karny jeżyk z programu Superniania lub test białej rękawiczki z programu Perfekcyjna Pani Domu. Popkultura jest przewrotna – nie tylko tworzy, ale i obala proponowane autorytety. Wspomniany karny jeżyk już dawno utonął w morzu krytyki obecnie uznawanych ekspertów od wychowania…
Biała rękawiczka i poczucie wstydu, czyli Perfekcyjna Pani Domu
Wróćmy pamięcią do odległych czasów, gdy Małgorzata Rozenek była ekspertką od sprzątania. W programie Perfekcyjna Pani domu odwiedzała zabałaganione mieszkania, których właścicielom do perfekcji było raczej dalej niż bliżej. Prowadząca występowała w roli ekspertki od sprzątania ale i eleganckiej i kompetentnej liderki, która krok po kroku prowadziła swoje podopieczne do upragnionego celu – pomyślnego zaliczenia testu białej rękawiczki. Był to kulminacyjny punkt programu, charakterystyczny dla wielu formatów telewizyjnych „powrót eksperta„, który jest ostateczną walidacją i próbą dla uczestników show.
Uczestniczki są krytykowane i zawstydzane, doprowadzane do łez i torturowane w punkcie kulminacyjnym programu: teście białej rękawiczki, podczas którego prowadząca sprawdza, czy w wyczyszczonych już domach nie ostał się gdzieś jeszcze kurz. (Polityka)
Ukoronowanie starań uczestniczek było bardzo dosłowne: bohaterce programu, która najlepiej poradziła sobie z zaniedbanym mieszkaniem prowadząca przyznawała koronę oraz zaszczytny tytuł „perfekcyjnej pani domu”. Oprócz widowiskowego finału i pełnego napięcia „powrotu eksperta” zakończonego testem białej rękawiczki, prowadząca doskonale wypełniała wymagania programu rozrywkowego i serwowała widzom przede wszystkim serię napięć i wzruszeń. Elegancki strój oraz zachowawczy styl prowadzącej podkreślały jej „profesjonalizm” i nieco dystansowały ją od uczestniczek. Nierzadko popłakiwały zawstydzone własnym bałaganem wynikającym z ich nieporadności albo ukrywanego lenistwa. Płakały również z poczucia ulgi, gdy wreszcie zapanowały nad domowym chaosem. Sprzątanie było przedstawiane jako walka z lenistwem, połączenie kompetencji i dyscypliny.
O tym, że format Perfekcyjna Pani Domu był kulturowo wpływowy świadczy ogrom odpowiadających na niego tekstów popkultury. Parodie, memy a nawet popularny kolektyw sprzeciwiający się aspirowaniu do domowej perfekcji. Chujowa Pani Domu, tj. „ruch, który zrodził się z potrzeby przekłucia bańki zwanej perfekcjonizmem” (Manifest Magdaleny Kostszyn, autorki). Popularny fanpage jest pochwałą anty-perfekcjonizmu i domowej nieporadności. Bałagan, improwizacja i przypalone ciasteczka nie są już powodem do wstydu, wręcz przeciwnie, stanowią o naszej autentyczności i dystansie. Możemy być zbyt fajni na przejmowanie się porządkiem. Czy to oznacza, że popkultura polubiła się z bałaganem?
Radość i zrolowane podkoszulki, czyli lekcja Marie Kondo
Książkowy bestseller „Magia Sprzątania” oraz reality „Sprzątanie z Marie Kondo” uczyniły Japonkę kulturową ikoną porządku. Niewinne porady o sprzątaniu zmieniającym życie są również nośnikiem ciekawych napięć kulturowych, opowiadają o tym jak postrzegamy otaczające nas przedmioty oraz wnętrze, które zamieszkujemy. Popularność Marie Kondo to coś więcej niż masowy zachwyt nad uprzątniętymi szufladami wypełnionymi zrolowanymi podkoszulkami.
Ci, którzy proszą mnie o pomoc, są już na skraju wytrzymałości i bardzo potrzebują w życiu harmonii i porządku. Oczywiście na początku są nieufni, bo uważają, że nie da się z bałaganiarza stać porządnickim. A ja wierzę, że każdy może się nauczyć metody KonMari. Tak naprawdę polega ona na pozostawieniu tylko tych rzeczy, które wzbudzają w nas radość. Sprzątanie należy zacząć od pozbywania się ubrań, potem książek, papierów i różności, a na końcu przedmiotów o wartości sentymentalnej. (Gazeta.pl)
Po zakończeniu drugiego z odcinków serii „Sprzątanie z Marie Kondo” poczułam się nieco zniecierpliwiona. Znowu wyrzucili zawartość szafy i szuflad na środek pokoju? Przecież dokładnie to samo działo się w ubiegłym odcinku. Prędko okazało się, że narracja każdego z odcinków jest zbudowana tak samo. Marie Kondo wciela się w rolę życzliwego pomocnika i aktywnie uczestniczy w porządkowaniu. Przeszkód w pokonaniu bałaganu jest właściwie tyle, ilu uczestników: niektórym przeszkadzają małe dzieci, inni właśnie przeżywają syndrom opuszczonego gniazda. A więc zgodnie z tytułem wspomnianego już bestsellera – sprzątanie stało się czynnością magiczną i nabrało terapeutycznego znaczenia.
Jeśli wierzyć Marie Kondo, ze sprzątaniem jest trochę tak jak z witaminą C i aloesem – może zadziałać dosłownie na wszystko. Żarty na bok, dzięki japońskiej guru organizowanie i pozbywanie się przedmiotów urasta do rangi skutecznej autoterapii, która pomoże nam lepiej żyć. Coachingowe skojarzenia są jak najbardziej na miejscu, a w wielu księgarniach internetowych książkę Kondo znajdziecie w dziale „Psychologia i motywacja”.
Choć Marie Kondo przekonuje widza (a wcześniej czytelnika), że do rzeczy należy odnosić się z szacunkiem, to oglądając zmagania bohaterów, mam wrażenie, że źródłem przygnębiającego bałaganu są właśnie przedmioty, a nie ludzie. Perfekcyjna Pani Domu nie miała racji: to nie lenistwo i brak dyscypliny, ale złe i nieświadome zarządzanie przedmiotami jest źródłem nieporządku. Przywiązanie do przedmiotów, które nas nie uszczęśliwiają i nadmierny sentymentalizm są głównymi sprzymierzeńcami bałaganu.
W tej wizji sprzątanie stało się czynnością intelektualną i rozwojową. Porządek został wpisany w zupełnie nowy obszar znaczeń: świadomości, minimalizmu i pracy nad sobą. Wygląda również na to, że eliminacja niepotrzebnych przedmiotów to wewnętrzna przemiana i… jednorazowa akcja, która sprawi, że przestrzeń stanie się optymalna i niemal samo-sprzątająca. Na zawsze.
Nie sposób nie połączyć fenomenu Kondo z trwającą od kilku lat modą na minimalizm. Sprzątanie zostało przedstawione jako „walka z nadmiarem”, a to narracja pojawiająca się w bardzo wielu współczesnych dyskursach. To wcale nie oznacza, że ograniczyliśmy konsumpcję, jednak przynajmniej na poziomie kulturowych aspiracji „mniej” stało się nieco wszędobylskie. Mniej pracować, mniej wydawać, mniej marnować.
Z punktu widzenia semiotyki, minimalizm dysponuje już swoim własnym systemem kodów kulturowych. Potrafimy mówić o „minimalistycznych wnętrzach”, kupować „minimalistyczną biżuterię” a nawet zafundować sobie „minimalistyczny tatuaż” albo minimalistyczne zdobienie paznokci.
Chomikowanie i gromadzenie są kulturowo wiązanie z czasami niedoboru, a więc są przedstawiane jako postawy mniej aktualne i atrakcyjne. Przeciwnie, w kulturze popularnej minimalizm jest sprzężony z „dobrym gustem” i większą świadomością konsumencką, a więc przynajmniej wizerunkowo opłaca się być minimalistą. Lub na takiego pozować, również przed sobą samym. Zrolowane w szufladach podkoszulki mogą być w tym bardzo pomocne.
Opowieść o sprzątaniu to opowieść o nas samych
Marie Kondo sprawiła, że sprzątanie ponownie stało się fajne. Gumowe rękawice i regularne ścieranie kurzu straciło na swej kulturowej aktualności. Eliminowanie zbędnych przedmiotów oraz instagramowo puste biurka i blaty okazały się znacznie bardziej pociągające. To nie tylko zasługa minimalizmu. To jak zmieniło się nasze podejście do sprzątania (wróćmy pamięcią do testu białej rękawiczki…) sporo mówi również o tym, jak zmieniły się nasze życiowe oczekiwania oraz konsumpcja.
Obecnie w wielu obszarach naszej codzienności poszukujemy strategii i sposobów na to, aby każda z podejmowanych czynności przynosiła nam jak najwięcej korzyści. Jedzenie powinno być hiper zdrowym superfood albo walczącym o lajki efektownym foodporn, poranny dojazd do pracy powinien być wypełniony rozwijającymi podcastami lub „poczuciem” wdzięczności, które nastroi nas na resztę dnia.
Skoro uwierzyliśmy, że nasza codzienność powinna być po brzegi wypełniona satysfakcjonującymi momentami, wcale nie dziwi mnie przekonanie, że musimy otaczać się jedynie przedmiotami „przynoszącymi nam radość”. Uwierzyliśmy, że kiedy wyrzucimy kilka starych i kupimy kilka nowych rzeczy (kubków, prześcieradeł, czytników, kremów….) w naszym życiu zapanują radość i harmonia. Być może to właśnie nastąpi i potrwa krócej lub dłużej, to jest aż do momentu kiedy znów przestaną nas cieszyć.
Czy Wy też czekacie, aż Greta Thunberg i Marie Kondo napiszą wspólny poradnik o tym, jak sprawić by rzeczy cieszyły nas dłużej?